Każdy z nas z pewnością zna lub słyszał o osobie, która zaciągnęła tzw. kredyt frankowy. Zazwyczaj są to osoby czujące się pokrzywdzone przez bank, który wykorzystał ich niewiedzę oraz wpędził w problemy finansowe.
Czy rzeczywiście kredyty frankowe były i są tak niekorzystne dla konsumenta?
Otóż jak najbardziej tak i to nie z powodu obecnej ceny franka szwajcarskiego, a z samej konstrukcji umowy.
Podstawowym zarzutem względem tych umów jest ich skomplikowana konstrukcja. Interpretacja zapisów nie rzadko sprawia problemy nawet profesjonalnym pełnomocnikom. W związku z tym konsument podpisując umowę, w zasadzie zdany jest na to, co przekaże mu osoba reprezentująca bank. Czy należy się jej pełne zaufanie? Na to pytanie proszę sobie samemu odpowiedzieć.
Konsument natomiast nie jest świadomy tego, że wysokość jego długu jest nie do przewidzenia od momentu podpisania umowy i może nieskończenie rosnąć. Co więcej, już w momencie złożenia podpisu zadłużenie jest zawyżone w sposób sztuczny.
Dzieje się tak, ponieważ to bank po podpisaniu umowy przelicza kwotę udzielonego kredytu ze złotówek na frank szwajcarski, stosując przy tym swój własny kurs (najczęściej nieodpowiadający kursowi średniemu), stosując kurs kupna/sprzedaży w zależności od operacji.
Poprzez ten zabieg już na samym początku trwania umowy jesteśmy stratni nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gdybyśmy chcieli spłacić kredyt, np. dzień po jego zaciągnięciu, kwota byłaby znacznie wyższa niż ta, którą otrzymaliśmy.
Co więcej, oczywiste jest, że każdy kredyt (nie tylko frankowy) jest przez cały okres spłaty oprocentowany. Jednakże w tym przypadku oprocentowaniu podlega nie kwota, którą otrzymaliśmy w złotówkach, ale ta przeliczona (zawyżona) po kursie banku. Ponownie daje nam to sytuację sztucznego pompowania naszego zadłużenia.
Z powyższego wynika, że każda spłacana rata także jest sztucznie zawyżona i to bez względu na wahania kursu waluty, gdyż to bank w dużej mierze decyduje, ile będzie wynosiła nasza miesięczna rata, zaś konsument w żaden sposób nie jest w stanie przewidzieć jej wysokości.
Istotę tzw. indeksacji obrazuje przykład, gdzie konsument decyduje się rozwiązać umowę w chwili uruchomieniu kredytu, co przecież jest prawnie dozwolone: przyjmijmy, że kredytobiorca otrzymał kredyt w wysokości 300 000 zł, po zawarciu umowy bank jednostronnie ustalił saldo na kwotę na 130 434 CHF (zastosował własny kurs kupna wyn. 2, 30 PLN za 1 CHF). Konsument chce spłacić zobowiązanie w chwili, w której bank uruchomił kredyt. Do spłaty kredytu nie wystarczy jednak 300 000 zł, które rzeczywiście zostały konsumentowi udostępnione, bank zażąda bowiem kwoty 130 434 CHF pomnożonej przez kurs sprzedaży CHF z bankowej tabeli. Przy założeniu, że kurs ten wynosiłby 2, 60 PLN, kredytobiorca musi zwrócić bankowi nie 300 000 zł, na którą to sumę opiewała umowa kredytowa i które to środki zostały konsumentowi wypłacone, ale 339 128, 40 zł. Pytanie jakie zdarzenie, albo czynność ze strony banku uzasadnia wzrost świadczenia konsumenta na rzecz banku o 39 128, 40 zł w ciągu jednej chwili wydaje się tutaj nad wyraz uzasadnione.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że właściwie to na konsumencie ciąży całe ryzyko związane z zawartą umową, zaś bank zabezpieczony hipoteką na nieruchomości w zasadzie nie ryzykuje niczym, to mamy odpowiedź dlaczego te umowy są tak krytykowane niemalże przez wszystkich, kto miał z nimi do czynienia.
Takie zapisy umowne są oczywiście niezgodne z prawe, co za tym idzie całe umowy lub ich poszczególne zapisy można w sposób skuteczny zakwestionować przed sądem.
Co zyskujemy pozwaniem banku? O tym w następnym wpisie na blogu.
1 Comment
Comments are closed.